Dlaczego Kanada? – pytali znajomi. Faktycznie,
nietypowy kierunek. Nowożeńcy wybierają zwykle egzotyczne ciepłe kraje jako cel
swojej podróży poślubnej. My jednak postanowiliśmy spełnić swoje marzenia z
czasów dzieciństwa i na miesiąc miodowy pojechaliśmy do Kanady.
Ten kraj pobudzał wyobraźnię nie tylko nas, ale
zapewne wielu dzieci. Fascynujące powieści przygodowe Jamesa Olivera Curwooda
czy reportaże podróżnicze Arkadego Fiedlera pozostawiły w głowach kilku pokoleń
młodzieży niezwykły obraz Kanady. Ośnieżone Góry Skaliste, wijąca się między
nimi rzeka Athabaska, jesienne kolory lasów nad Zatoką Hudsona i wielkie
pustkowia zamieszkane przez wilki, niedźwiedzie i Indian – któż nie marzyłby o
tym, aby ujrzeć to na własne oczy?
Ale jak zorganizować taką podróż? Nie było to łatwe
zadanie, wszak Kanada to kraj ogromny (drugi po Rosji pod względem wielkości).
Jak w zaledwie 3 tygodnie zobaczyć wszystko, co byśmy chcieli? Jak przemierzać
wielkie odległości między wschodnim, a zachodnim wybrzeżem?
Udało się znakomicie. Początkowo zatrzymaliśmy się
w Toronto, położonym nad jeziorem Ontario. Wielkie Jeziora Północnoamerykańskie
są naprawdę WIELKIE! Zarówno z okna samolotu, jak i z brzegu Ontario wydawało
się być morzem, a Toronto wyglądało z góry jak zbudowana z patyczków makieta
nad bezkresem wody. Jest to jednak miasto ogromne, a także nosi oficjalny,
nadany przez ONZ tytuł najbardziej wielokulturowego miasta świata. Mieszkają
tam ludzie z ponad 150 nacji i grup etnicznych, w tym wielu Polaków. Przez trzy
dni, które tam spędziliśmy, udało nam się nieco zwiedzić samo miasto,
wybraliśmy się też na wycieczkę nad Wodospad Niagara. Wodospad znajduje się na
granicy Kanady i Stanów Zjednoczonych, jednak widziany od kanadyjskiej strony
robi o wiele większe wrażenie. Ma się wówczas widok prosto na wielkie spadające
ze skał kaskady wody.
Kolejnym naszym przystankiem w krainie wielkich
jezior było miasteczko Windsor, położone nad rzeką Detroit, na granicy z USA.
Miasteczko nieduże, ale przyjemne, a po drugiej stronie rzeki roztacza się
widok na amerykańskie Detroit. Chociaż mówi się, że Detroit jest miastem
upadłym ekonomicznie i wiadomo, że ma poważne kłopoty z przestępczością, zza
rzeki wyglądało ładnie. Nie odważyliśmy się jednak wybrać tam na wycieczkę.
W Kanadzie wszystko (nie tylko jeziora) jest
wielkie. Największe są odległości. Aby dostać się na zachód kraju, musieliśmy
znowu odbyć długą podróż samolotem. Ale po wylądowaniu w Edmonton zaczęła się
najbardziej przez nas oczekiwana część wyprawy!
Znajomy z Edmonton pożyczył nam samochód, dzięki
czemu mogliśmy pojechać w 5-dniową wyprawę w Góry Skaliste. To było nasze
wielkie marzenie! Odwiedziliśmy dwa parki narodowe (Jasper National Park oraz
Banff National Park). Brak słów, aby opisać niezwykłe widoki. Górskie szczyty
pokryte śniegiem, ogromne świerkowe lasy, zbocza gór schodzące wprost do
jezior, głębokie kaniony rzek… Widzieliśmy nawet lodowce, a w wyższych partiach
gór zaskoczyła nas śnieżyca. Trochę obawialiśmy się niedźwiedzi, które właśnie
jesienią są najbardziej aktywne, żerują bowiem na zboczach gór i w lasach,
przygotowując się do snu zimowego. Żadnego jednak nie spotkaliśmy na swojej
drodze – trochę szkoda, choć może jednak na szczęście.
Chociaż kolejny raz przekonałam się, że marzenia
się spełniają, wszystkiego, co byśmy chcieli, zobaczyć się nie dało. Góry
Skalite były ostatnim przystankiem naszej podróży. Trzy tygodnie to za mało,
aby zwiedzić tak wielki kraj. Vancouver i Zatoka Hudsona zostaną na następny
raz. Kiedyś na pewno tam wrócimy!
Helena Krauze-Wultańska
(artykuł ukazał się w numerze 11-12/2013 Głosu Białowieży)