Kazimierz
Dolny jest bardzo popularnym miejscem weekendowych wycieczek. Warto wyskoczyć
tam na krótki urlop – zwłaszcza z Warszawy, bo niezbyt długo i przyjemnie się
tam jedzie. Byłam w Kazimierzu jako dziecko, ponad dwadzieścia lat temu. Teraz
wybrałam się ponownie – zachęcona opiniami znajomych.
Trochę
historii
Miasteczko rzeczywiście okazało się ładne.
Niewielkie, ale wybitnie turystyczne: prawie każdy dom to pensjonat, hotelik,
pokoje gościnne. Przyjeżdża tu wielu turystów, bo jest co podziwiać: urokliwe
uliczki, historyczną zabudowę, zamek na wzgórzu. Założenie miasta na tak zwanej
Wietrznej Górze oraz budowę zamku obronnego przypisuje się Kazimierzowi Wielkiemu
– od imienia króla pochodzić ma jego nazwa. Rozkwitało ono później pod
panowaniem Jagiellonów, a do jego rozwoju bardzo przyczyniło się uprzywilejowanie
miasta w handlu zbożem, spławianym Wisłą do Gdańska.
Złoty wiek Kazimierza skończył się jednak w 1656 r.
wraz ze spaleniem miasta i zamku przez wojska króla szwedzkiego, Karola
Gustawa. Wojny polsko-szwedzkie spustoszyły miasto. Powtarzające się przemarsze
wojsk i zarazy przyczyniły się do upadku
miasta. Spadło także zapotrzebowanie w Europie na polskie zboże. W końcu rozbiory
Polski zupełnie odcięły Kazimierz od rynków zbytu.
Od czasów Jana
III Sobieskiego w Kazimierzu osiedlali się kupcy ormiańscy, greccy, a przede
wszystkim żydowscy, co wpłynęło na wyjątkowy charakter zabudowy miasteczka. Już
w XIX wieku Kazimierz Dolny stał się miejscowością wypoczynkową. Jednak nie
tylko miejskie zabytki przyciągają tam turystów.
Co warto
zwiedzić?
Miasto położone jest nad Wisłą, można więc odbyć
długi spacer nadwiślańskim bulwarem; można też przeprawić się promem na drugą
stronę rzeki. Natomiast po przeciwnej stronie miasta wznoszą się niewysokie
pagórki. Na jednym usytuowany jest zamek, a właściwie cały zespół fortyfikacji
obronnych z okresu średniowiecza. Niestety, podczas mojej wizyty obszar ten był
zamknięty dla turystów ze względu na trwające prace konserwatorskie. Drugie
warte odwiedzenia wzgórze nosi nazwę Góra Krzyżowa (albo Góra Trzech Krzyży) i
jest ciekawym punktem widokowym, z którego podziwiać można panoramę Kazimierza
Dolnego i doliny Wisły. Pomiędzy górami wiją się natomiast liczne wąwozy, które
można zwiedzać rozmaitymi szlakami turystycznymi pieszo lub na rowerze.
W Kazimierzu
byłam krótko, ale z przyjemnością weszłam na Górę Krzyżową, zwiedziłam dwa
kościoły i przespacerowałam się po miasteczku. Niestety, trzeba uważać na
liczne kręcące się po rynku Cyganki i drobnych złodziejaszków – mankament,
przez który szybko zrezygnowałam ze spaceru po rynku… Natomiast knajpki i
restauracje Kazimierza – warto polecić!
Kazimierskie
koguty
Nie można też nie wspomnieć o słynnych kazimierzowskich
kogutach z ciasta, wypiekanych w tamtejszych piekarniach i sprzedawanych jako
pamiątki. Skąd wzięła się ta tradycja? Nie wiadomo. Joanna Wacława Niegodzisz w
swoim przewodniku po Kazimierzu Dolnym przytacza jednak ciekawą legendę:
„Było to dawno, dawno temu, jeszcze w pogańskich
czasach, kiedy na Wietrznej Górze szumiał ogromny, dębowy las. Na jego skraju,
miejscowi odprawiali pogańskie praktyki oraz palili ognie, widoczne nawet z
drugiej strony rzeki Wisły.
Kiedyś, przelatywał tędy diabeł i bardzo mu się owe
ognie spodobały. Rankiem, kiedy się rozwidniło i zobaczył tak cudną okolicę,
postanowił tu zamieszkać na dłużej, bo okrutnie mu to wszystko przypadło do
diablego serca. Najbardziej zachwyciły go wąwozy oraz dębowe i modrzewiowe lasy,
więc diabeł poczuł się tu jak w siódmym …piekle, oczywiście!
Zamieszkał w dębowym lesie, w jamie wąwozu. Z
czasem miał coraz więcej roboty, bo leżące u stóp Wietrznej Góry miasteczko
zaludniało się coraz bardziej, więc było kogo kusić. Kiedy pobudowano klasztor, zmienił lokum – wylazł,
acz bardzo niechętnie, z wąwozu i zamieszkał na dnie klasztornej fosy.
Pewnego dnia zobaczył w miasteczku pięknego,
tłustego, zadowolonego z życia kazimierskiego koguta – złapał go i zjadł ze smakiem.
I wtedy przepadł z kretesem! Kogut tak mu zasmakował, że teraz jadał już tylko
koguty, więc wszystkie w miasteczku, a potem całej okolicy, znalazły się w
ogromnym niebezpieczeństwie. Szczególnie upodobał sobie te czarne, z czerwonymi
strojnymi grzebieniami.
Przyszedł jednak czas, gdy w całej okolicy został
jeden jedyny – ostatni kogut. Był czarny, stary, mądry i bardzo sprytny.
Postanowił przechytrzyć koguciego prześladowcę i w upatrzonej wcześniej
kryjówce znakomicie się schował, w towarzystwie młodej urokliwej kazimierskiej
kury. Zrobił to tak skutecznie, że nawet diabeł, z całą swoją diabelską mocą,
nie był go w stanie odnaleźć, mimo że głodny i zły przetrząsał drewniane
kazimierskie zagrody, okoliczne lasy oraz zarośla w całej okolicy. Kogutowi pośpieszyli
z pomocą ojcowie reformaci. Dość już mieli diablego tutaj panowania! Poświęcili
diablą norę i wszystko wokół. Kiedy diabeł powrócił z bezowocnych poszukiwań,
nie mógł znieść zapachu święconej wody, więc uciekł szybko, gdzie pieprz
rośnie.
Kiedy już
wszystko ucichło i nad miasteczkiem wstało wesoło słońce, ostatni czarny
kazimierski kogut wyszedł z ukrycia, aby zbudzić miasteczko donośnym pianiem.
Dumnie spacerował ulicami, strosząc swe piórka. Wszyscy witali go z uśmiechem.
A kogut-bohater dziarsko zabrał się do odbudowania kurzo-koguciego stadka. Na
pamiątkę tego wydarzenia i dla oddania czci jego zdrowemu rozsądkowi oraz
sprytowi w ratowaniu koguciego gatunku, zaczęto w Kazimierzu wypiekać koguty z
drożdżowego ciasta. I piecze się je aż do dziś.”